W drodze na górę Moria

Zwykle unikam wynurzeń emocjonalnych w internecie, staram się ich w swoich tekstach unikać. Ten będzie pod tym względem inny. Z tych samych powodów nie przejdzie redakcji, chciałbym umieścić go w tej formie w jakiej powstał. Jeśli spodziewacie się tu konstruktywnych wniosków i rozbudowanej argumentacji, to obawiam się, że się zawiedziecie.

Napisałem go pod wpływem lektury tekstu, który znajdziecie tutaj: https://squirel-spg.blogspot.com/2018/06/stetryczaego-gracza-gaweda-3-spowiedz.html

Czym dla MNIE osobiście jest właściwie larp ?

Dziełem i schronieniem. Jeden z historyków sztuki XX wieku stwierdził, że nie ma sztuki, są tylko dzieła i ich autorzy. Dla mnie osobiście moje larpy są moim dziełem, moją projekcją artystyczną, moim wyżuciem i wypruciem się z pewnych poczuć, myśli, smutków, żali i radości. Ich sukcesy są moim szczęściem, ich porażki są moją osobistą, dojmującą porażką.

Jest też schronieniem, bo w larpówku przy jego wszystkich wadach i specyfikach znajduje swoje miejsce i poczucie bezpieczeństwa, jakie daje obecność innych, sobie podobnych – podobnie rozumujących, poszukujących podobnych przeżyć, rzeczy, celów.

Asia napisała: LARPotworzenie nie jest zajęciem dla „miękkich fryt”.

I nie mam problemu ze zrozumieniem skąd u niej takie odczucie. Mało kto umie w feedback, w przekaz krytyczny który nie złamie twórcy. Nazbyt często ludzie nie pamiętają, że równe znaczenie co posiadanie w swoim mniemaniu racji, ma nie bycie dupkiem. Zauważyliście ile świeżynek rezygnuje po napisaniu jednej dwóch gier? Ile razy dyskutowaliśmy jak nazbyt mały jest przypływ nowych świeżych twórców. Ile razy wracamy do przypominania zasad feedbacku. A i ilu twórców przewraca się pod naporem oczekiwań. Przed poczuciem, że zgodnie z olimpijską zasadą: wyżej, mocniej, dalej – wraz z każdym sukcesem wzrastać będą też oczekiwania.

Niezależnie co zrobisz znajdą się krytycy i ci co wiedzą lepiej. Nieważne ile włożysz pracy, ile pozytywnych słów usłyszysz – za plecami rozlegną się szepty, plotki, oskarżenia. Bo przyjąłeś “zły system naborów”. Bo formularz zrozumiały dla stu osób, dla kogoś był niejasny. Bo rozdałeś role według swej najlepszej wiedzy o postaciach jakie stworzyłeś, ale graczowi znajomi podpowiedzieli coś innego więc dlaczego nie dostał tego? Przecież pod to wypełnił formularz… Bo przyjąłeś za dużo znajomych i to było ustawione. Albo za mało i jesteś egalitarnym fiutem. Przecież oni chcieli konkretne postaci. Bo było nudno więc się ktoś dopierdolił.

Tylko czasami wraca pytanie – po co my to sobie robimy?

Poświęcamy setki godzin, nasze talenty, możliwości, składamy po Abrahamowemu nasze dzieci w ofierze, bo czymże innym są nasze twory i pomysły, po cichu licząc, że gracze i ich otoczenie wstrzymują ostry nóż krytyki. I wtedy możemy uznać, że czas skierować nasze uczucia gdzie indziej. Poszukać lepszej ich lokaty. Zacytuję:

“Ale wtedy zbuntował się mój mózg… Wyobraźcie sobie, że ten dupek dał mi jasno do zrozumienia, że jeśli nie zapewnię mu takiego haju, euforii, odurzenia i immersji przy tworzeniu gry, jaką osiągał przy projektowaniu Snu, Gangów i Misterium, żaden LARP nigdy nie sprawi mi już radości. W zasadzie miałam wrażenie, że te nowe małe LARPy w ogóle nie są moje. Nie były mi bliskie, nie czułam się w tych światach jak u siebie, jak gdyby napisał je ktoś inny, obcy. Zanim w końcu dotarło do mnie, że wstąpiłam na drogę bez odwrotu, resztkami sił próbowałam gonić jakąś niedookreśloną, nieuchwytną emocję, której nawet nie potrafiłam nazwać. Zostały mi tylko dwa wyjścia:

– albo zapomnieć o świecie rzeczywistym i rzucić się w wir pracy nad kolejnym, jeszcze większym LARPem, przekraczającym granice mojej wytrzymałości;

– albo rzucić wszystko i przestać pisać gry.”

Każda z tych decyzji jest odważna i trudna. Ba, dojście przemyśleniami do niej już samo w sobie było zapewne trudne. Ale czy tragedią nie jest, gdy doświadczony, ceniony twórca rzuca larping, przeświadczony, że to jedyna droga? I kołacze mu się gdzieś myśl, że może być po prostu miękką frytą?

Nie zapytam, cytując rzymskich mędrców: KIMŻE SIĘ STALIŚMY? Zapytam: kim jesteśmy, że naszych najzdolniejszych i najbardziej oddanych ciskamy na tak podłe rafy? Ludźmi? Zawsze zdawało mi się, że po to szukamy tu naszego schronienia, naszej przystani, by ciągnąć nasze niedokończone opowieści z takimi jak my. Innymi. Obcymi. Samotnymi. Szukającymi. 

Dawno temu wespół z Panem Cogito, który wraz z paroma innymi utworami stanowił dla mnie pewien kompas decyzji, wybrałem drogę jaką zamierzam pójść. Ale jak to jest, że ciągle ślemy Naszych na tą cholerną górę Moria?